15 kwietnia 2014

Porodowe opowieści. 2.

Leżę ciągle na porodówce. Kamil dzielnie przy mnie stoi. Prę, prę, prę.
I wypręłam. E, to znaczy urodziłam.
Kamil uroczyście przecina pępowinę. Gratki, gratki. Jak to zwykle bywa, po urodzeniu dziecka czas wypluć łożysko (na marginesie: wiecie, że dopiero w trakcie mojej ciąży dowiedziałam się, że człowiek też rodzi łożysko? serio. myślałam, że tylko koty mają taki... przywilej).
I wyplułam.
Pytam Kamila zdyszana i zziajana resztkami sił ej, jak wygląda moje łożysko?, bo w sumie nigdy nie widziałam i teraz też nie widziałam, bo leżałam w dziwnej rozkracznej pozycji. A Mąż mój jedyny, dobroduszny pocieszyciel, odpowiada w swoim stylu:
- Wiesz, co... trochę jak wołowina, tylko bardziej fioletowa....

łożyska może nie ujrzałam, ale śmiech na sali wszystkich zebranych lekarzy i położnych udało się nie przeoczyć.

1 komentarz:

  1. Ja swojego łożyska też nie widziałam za żadnym razem, może i lepiej... Podobno kiedyś położne sobie z nich maseczki robiły hihi. Z takiej wołowiny? Czego się nie robi dla urody...

    OdpowiedzUsuń