25 lutego 2014

W oczekiwaniu.

Czekanie przeradza się w stękanie, ale Kamil dzielnie to znosi.
Słońce grzeje, tłumy ludzi przewalają się przez rumuńskie mieszkanie i wszystkim szalenie dziękuję za odwiedziny! (tak, wszyscy mnie mobilizują do sprzątania i ogarniania mieszkania).
By wypełnić sobie czas siedzę i dziergam mobile, książeczki kontrastowe i przypominam sobie zabawy fundamentalne (pedagogika jednak mnie jara, to strasznie fajny kierunek).
ale ja pierdziele, no. Czasem trzeba usiąść jak ta kwoka i pomarudzić. Hormony mi na to pozwalają.
A co.



Jeszcze z nadmiaru wolnego czasu, to miałam oczywiście czas na skanowanie zdjęć i powstał nowy blog!
Zapraszam!

Klasa Robotnicza.


18 lutego 2014

o Dziadku i Jego nowej-przyszłej roli.

Dziś dzień prawie spokojny. Kryzys brzuchowy raz kapryśny i nieustępliwy, raz łagodny i motywujący. Ojciec mój, Dziadek przyszły, obiecał zamontować gdzieniegdzie (dziwnie wygląda słowo gdzieniegdzie) półki pod sufitem, co by zwiększyć jeszcze bardziej powierzchnię Naszego lokum. Taki swojski dzień. 
Matka-Koleżanka postanowiła odwiedzić mnie z dzieciakami przywożąc całą furę owoców (o czekoladzie wspomnieć nie mogę, bo mnie Kamil zatłucze, że w ogóle czekoladę miałam w buzi, więc nie. czekolady nie dostałam. nie jadłam białej pysznej ritersportowej czekolady z orzechami. nie. nie dostałam).
Starsze dziecię rozgadane zdradza mi tajniki wizyty u lekarza:
- Byłem u Pani doktor i pokazałem pisiolka!
- Tak? I co? 
- Muszę go myć. Szamponem!
Po włączeniu się w tajniki pisiolkowe Matka-Koleżanka poleciała jeszcze po kilogram rzeczy potrzebnych do ogarnięcia dzieci i zostałam sama. Ja, Dziecię-Starsze, Dziecię-Młodsze i Przyszły-Dziadek. Dziecię Młodsze po wysnuciu konkluzji, że w polu widzenia zabrakło Mamy, rozbeczało się na dobre. 
Przyszły-Dziadek spojrzał na mnie wzrokiem typu No. to Ciebie czeka. zrób coś, żeby nie płakało. Taki wiecie, wstępny egzamin. Ręce mi się trzęsły. Co tu robić?! Starsze-Dziecię jak zwykle ubawione, roztańczone, rozbrykane postanowiło zaśpiewać Młodszemu kolędy. Kolędy. Bez beki. Wszystkie po kolei. Na szczęście, tylko refreny. Młodszy dalej beczy. Im Młodszy więcej beczał, tym Starszy głośniej śpiewał. No szopkę betlejemską miałam w lutym nad ranem. Pochwyciłam szybko silikonowe łapki-żabki do garnków, wrzuciłam do zlewu, przepłukałam. Jeden wsadziłam do buzi Młodszemu, by miał co gryźć, bo chyba to ten etap, a Starszemu dałam do ręki z poleceniem, żeby ambitnie jakąś zabawę z łapą-żabką wymyślił. Oczywiście łapka-żabka przerodziła się w krwiożerczego pożeracza wszystkich części mojego ciała.
Na to wszystko milczącym wzrokiem  przypatruje się Przyszły-Dziadek i z westchnieniem stwierdza:
- Chyba jeszcze nie przywykłem do takich małych dzieci...

Ups. 
Za późno, Dziadku!


11 lutego 2014

Baby Shower.

Miało być. Ja wiedziałam o tym, że miało być. Ale nie spodziewałam się kiedy. I dziołchy podstępem (wrabiając w to Kamila) wtargnęły pewnego lutowego popołudnia i wyprawiły mi iście szampańską posiadówę pampersową (Impreza u Gwen Stefani może się schować). 
Zdjęcia z imprezy nie nadają się do publikacji, niestety. Na takich niespodziankowych imprezach fotogeniczność spada do zera (głównie moja). Ale gifty na atrakcyjności nie straciły!
Dzięki, dzięki.







4 lutego 2014

O mijaniu w zakochaniu

Ustalamy, że bojkotujemy Walentynki, no ale przecież, kto powiedział, że na kolację romantyczną nie można iść dzień po Walentynkach? No bo przecież, to już nie dzień Oficjalnej Miłości, tylko normalna sobota niespopularyzowana. To tak myśli się, że przecież można by i do kina w końcu ten bon urodzinowy wykorzystać, no i przy okazji, skoro za bon kinowy nie płacimy, tylko znajomi, to na cześć tych znajomych (pozdrawiamy, pozdrawiamy, ach i dziękujemy) pójdziemy wypić ich zdrowie i spożyć jakąś pyszną strawę. Tylko, że w mojej głowie to się roi jako romantyczna kolacja, taka jeszcze z tych pierwszych randkowych. W Kamila głowie może to być i drugie śniadanie, bylebyśmy coś ino zjedli, bo głodny w kinie mój Monsz siedzieć przecież nie będzie. Ale próbuję, przekonuję:
- Kamilciu (tak, zdrobnienie w tym przypadku uzasadnione i potrzebne) aaaale ja nie chcę iść na jakiś zwykły szybki lunch, czy obiad. Ja chcę z taką celebracją pójść z Tobą na romantyczną kolację. 
- No dobra, no, możemy pójść.
- Tylko musi być tak wiesz, tak jak za dawnych czasów.
- Czyli jak?!
- Musisz usiąść na przeciwko i patrzeć mi głęboko w oczy. I musisz jeszcze mrużyć te swoje oczy, jak wtedy, gdy patrzyłeś na mnie z czułością, bo jak patrzyłeś z czułością, to tak oczka mrużyłeś i ja wtedy wiedziałam, że to czułość taka była.
- Aha.. i co jeszcze?
- I musisz muskać mnie swoimi palcami i tak głaskać moją dłoń, jak kiedyś głaskałeś i pamiętać o mrużeniu tych oczek... i musisz mówić jak bardzo jesteś ze mną szczęśliwy i...
- Jezu, weź mi to wszystko zapisz gdzieś na kartce, żebym ja to wszystko spamiętał...

Wszystko, jakżem obiecała, tak i napisałam. Kartka wisi nad okapem ze wszystkimi romantycznymi nakazami. Kamil podchodzi do okapu i mówi:
- Wiesz, co? To jest złe miejsce na powieszenie tej kartki, bo przy okapie, to głównie Ty spędzasz czas...

Kurka blaszka, nie wiem, gdzie Mu to powieszę. Na lusterku bocznym samochodu, chyba! 

Dopisek Kamila:
I już nie mogę spojrzeć jej w oczy bez śmiania się.