20 czerwca 2013

Rany i tany tany.

Rzecz działa się dwa tygodnie temu.
Kamil nie dopuszczając do mojego wieczoru panieńskiego w trakcie robienia zakupów w jednym z hipermarketów, wjechał we mnie swoim wózkiem zakupowym pozbawiając mej prawej stopy kawał delikatnej skóry. Krew się lała strumieniami. Ciekła na podłogę, tryskała na ściany. Kamil bohatersko złapał za portfel i pobiegł po bandaże, gipsy, stelaże i inne takie podobne.
Opatrzyliśmy srogo wyglądającą ranę. Okazało się, że powodu do paniki, wiadomo, nie było, bo to tylko liźnięcie wózkiem, a skórka zdarta nad piętą, ale swoje uczynił. Chciał mnie poturbować. Wybaczone będzie po wielu latach. 
Kamil chcąc załagodzić sytuację uspokaja:
- Nie martw się. W tej sytuacji mogę powiedzieć tylko jedno: Do wesela się zagoi....

No i znowu miał rację.

Zdjęć nie ma. Aparat w naprawie. Error 99. Jak na złość. W poniedziałek chyba łapiemy za analogowce, dokupujemy klisze i wyruszymy w hipsterską podróż!




15 czerwca 2013

Przedślubne sny


Karolina:

Dzień Naszego ślubu. Jesteśmy już w Kościele. Jest już po przysiędze małżeńskiej. Kamil ze stresu zamienił się w psa. Pięknego psa prosto z bajki Coralina. Mamy iść pod ołtarz Maryi z podziękowaniami, ale zgubiłam bukiet. Judyta z Samborem śpiewają Ave Maria, a mój Tata gra na organach. Werka weszła na prezbiterium i szuka mojego bukietu. Zamiast niego znalazła 400 zł. Stwierdziłam, że zamiast kwiatów na ołtarz mogę położyć cztery stówy. Tata zaczął grać marsz weselny na wyjście, a ja musiałam szukać szczekającego Kamila. Znalazłam. Pogłaskałam. Moja Mama wstaje z ławki i z politowaniem pyta:
- Karolina, Kamil tak zawsze będzie zmieniał się w psa przy nadmiernym stresie?
- Tak.
- Chcesz tego? Wytrzymasz to?
- Mamo, pokochałam Kamila takim jaki jest i z tym też muszę sobie poradzić.

Kamil:
Miałem trzy sny:
Pierwszy to Karolina zaprosiła mnie na swój ślub. Przez cały sen nie mogłem się pozbierać jak to możliwe, przecież za tydzień mieliśmy wziąć nasz i go nie odwołała. 

Drugi to mój kolega ze studiów, z którym już sporo czasu się nie widziałem zabrał mi klucze od domu i nie miałem dokąd wracać.

Trzeci spodobał się Karolinie najbardziej. Był o reporterach czasopisma playboy, którzy co roku jadą na jakąś klasztorną wyspę i porywają najpiękniejsze zakonnice by zrobić im sesje.



Stres. czyli 7 dni do ślubu!


4 czerwca 2013

Rzecz o Rosole.

Im bliżej do ślubu, tym rodzina (damska jej część) co raz częściej zalewa mnie mądrościami płynącymi z wieloletniego stażu małżeńskiego. I jak jeden mąż (no może żona) uparły się obie: Mama moja jedyna, najmilsza i Mama mojej Mamy- Hrabina Janina, co to z rodu Wosików (tych Wosików!) pochodzi. Uwzięły się na jedną mądrość, która musi mi utkwić w pamięci, co by moje życie rodzinne przetrwało:

Kochanie, Rosół w rodzinie jest najważniejszy. Jeśli nie będziesz gotować Rosołu, Twój Mąż zacznie uciekać na Rosół do swojej Mamusi i w końcu zostanie u Mamusi na zawsze. Rosół to podstawa udanego życia.

Z pokolenia na pokolenie toć wiadomo, drogie Panie, że małżeństwo powinno opierać się na Rosole. To Rosół jest fundamentem małżeństwa. Alfą i Omegą. Nie Bóg, nie honor, nie Ojczyzna, a właśnie, Rosół, ma scalać ognisko domowe. To Jego zapach powinien Mąż wyczekiwać, kiedy to do domowych pieleszy po pracy skonany przybywa. Rosół ma być smakiem miłości, afrodyzjakiem namiętności i nieogarnionym hedonistycznym napojem bogów wejherowsko - rumskich.
Doznałam olśnienia. 
Przecież ja nienawidzę rosołu. Tych tłustych oczek spoglądających na mnie i bulgoczących w tej przezroczystej mazi. Próbowałam razu pewnego spotkać się z Rosołem. Sam na sam. Mdłości mnie brały na sam widok (i zapach!) gotującej się wody z drobiowym szkieletem. Co ja teraz biedna zrobię? Zrujnuję pożycie małżeńskie, spalę domowe ognisko i ostaną się li jedynie rosołowe zgliszcza.
Z wypiekami na twarzy obserwowałam mimikę twarzy Przyszłego Męża, kiedy to do rodzinnych Jego stron zawitaliśmy w ostatnie święto Ciała Bożego. Rosołu nie było. Jak to?! Jak mogło Rosołu nie być wśród Nas?! Czyli jest nadzieja! Nie z Rosołu rodzina się tworzy! Otrzymałam natomiast cenną informację, którą to pielęgnować w swej głowie muszę do końca mych dni:

Kamil bardzo lubi ziemniaczki. Dużo ziemniaków na talerzu.

Zanotowałam. Zakodowałam. Przyswoiłam. Do sklepu czem prędzej po 5 kilo ziemniaków!
Ziemniaczki też fundamentem miłości stać się mogą!
Przepraszam Pana, Panie Rosół.

Dopisek Kamila:
Kamil przywiązanie do jedzenia uważa za chorobę. Zje wszystko co mu się ugotuje. Gdy słyszy te historie o tym jak ważny jest rosół, uśmiecha się tylko i nie wykłóca się,że kobietę kocha się nie za to co potrafi w kuchni zrobić tylko jaki dom z nim tworzy.