30 lipca 2013

Grecja. Zatoka Wraku!

Być na wyspie Zakynthos, a nie popłynąć do Zatoki Wraku, to tak jakby być w Paryżu i nie wjechać na wieżę Eiffla! (swoją drogą mój pierwszy raz w Paryżu tak właśnie się skończył. Wieża Eiffla śmignęła mi pod nosem, albo ja jej?) 
O mały włos, a by do podróży nie doszło, bo oczywiście musieliśmy przyjechać do Grecji, kiedy to pogoda taka trochę z tych gorszych, bo jedynie upał 29 stopni i dość potężna... bryza. To i statki raz po raz odwoływały kursy, bo to niebezpieczne, bo to fale za duże, bo się nie da do tej zatoki podpłynąć.
Ale Nam bogowie Olimpu sprzyjali i dopłynęliśmy z piękną wizją błogiego lenistwa na jednej, ponoć, z najpiękniejszych plaż świata (taaa.. o plaży Bol w Chorwacji też tak mówili, a dupy nie urywała). Wyspa całkiem ładna, taka jak z obrazka, na który spoglądaliśmy raz po raz przed podróżą na Kwejku. Problem w tym, że plaża otoczona skałami nie posiada za dużo miejsca, za to zaopatrzona jest w tłumy turystów. Obiecali Nam, że dopłyniemy przed wszystkimi turystami. Przypływamy, a tam jednak ludzie. No co to znowu? Obiecali, że przed turystami! Ale to była cisza przed burzą. Te ludziki, co to krążyły wokół tego wraku to nic. 5 minut później przypłynął ogromny piracki statek i wylało się z tego statku morze ludzi.
No, przypłynęliśmy przed turystami? Przypłynęliśmy!

 Nie ma co. Woda lodowata, bo ochłodzona przez skały. Piasek kamyczkowaty. Taki, że bez butów nie ma co chodzić. Nie ma i tak sensu pływać, bo się jeszcze w jaki statek głową trzepnie i po wycieczce. Laski pozowały do foteczek, fotencji, to my też obiecaliśmy sobie, że poświęcimy ten czas na pozowanie, pozowanko, do foteczek fotencji.
 Ten statek to jakaś ściema. Grecy dorobili jakąś historię, co by turystów wabić. No, my Bodżenie póki co, wierzymy.



Grecja. Wyspa Zakynthos. Podróż do stolicy!

Wycieczki do stolicy, czyli Zakynthos City, odbyliśmy dwie. Najpierw z Naszą ulubioną Bodżeną i innymi Polakami podróżnikami i ich rodzinkami, a potem już sami na spokojnie we własnym tempie. 
Żeby móc cieszyć się tą piękną panoramą, trzeba było wspiąć się na morderczą górę, z hektolitrem zapasów wody i jakimś tam entuzjazmem. Tego ostatniego zabrakło Nam już w połowie, bo nie wiedzieliśmy o której na szczyt się dostaniemy. Wcześniej podjechaliśmy autokarem i było śmiesznie wygodnie. lot of fun, że się turystycznie wyrażę. No ale widok był rekompensatą. Zagadał Nas jakiś człek. Powiedział, że jest taka lovely road, która wiedzie przez las. To zrobiliśmy sobie lovely walk.

Na mapie wyhaczyliśmy jakiś zamek na szczycie tej zarypiście trudnej góry. Nie było innej opcji. Jak się wlazło na ten szczyt, to trzeba ponieść konsekwencje i zwiedzić na niej wszystko, co się da. Więc i zamek był w planach. I jak się potem okazało z tego zamku nic nie pozostało, prócz jakiś tam starych, zniszczonych resztek murków i pagórków. No, ale ukulturnienie zaliczone. Nie mamy wyrzutów sumienia. 
Skoczyliśmy szybko do rybnego po głowę tuńczyka. Swoją drogą, nie wiedziałam, że tuńczyk taki wielki! zawsze widziałam go takiego maleńkiego w puszeczce okrąglutkiej. Posiekany leżał sobie w oleju lub sosie własnym. Teraz wiem, że tego mięsa w tej puszce dają zdecydowanie za mało! 

Grecja. Zakynthos. Wycieczka po wyspie.

Wycieczka z Bodżeną (przewodniczką Naszą, co to 28 lat w Grecji mieszka i zanika Jej mówienie po polsku. choć bardzo się stara, to już akcent nie ten) po całej wyspie rozpoczęła się od rozdawania aviomarinu i siateczek rzygaczek. Ja się uśmiałam, ale Kamil jednak reflektował. Potem, po kilkunastu minutach jazdy po naprawdę krętych drogach, zrozumiałam, że siateczka jest przydatna.
Zwiedziliśmy ładniejsze części wyspy, które oczywiście są piękniejsze od Naszego miejsca pobytu. Dostaliśmy się do jakiegoś klasztoru, potem szybko pędem do winiarni, gdzie pędem Nasi Polacy Towarzysze wypijali duszkiem wina na degustacji i pędęm pędem do fabryki oliwy z oliwek. Szybko, szybko zjedliśmy chleb moczony w tejże oliwie, bo nie można takiej okazji zmarnować, dają, to jemy! Potem szybko szybko szybkie zdjęcie. Szybko szybko szybki obiad gdzieś tam. Szybko szybko do autokaru i, och, jesteśmy już z powrotem. To jak oceniacie Nasze wycieczki z biura podróży? Cudowne, prawda? Bodżena była jak zwykle przeszczęśliwa, że wszyscy są szczęśliwi z tak szczęśliwej i obfitej wycieczki. 

O, a tutaj proszę państwa niesamowita skała. Nazywa się 11 palec Posejdona. Widzicie państwo? 
W ogóle rozumiecie co chcę przez to powiedzieć? Bodżena cieszy się z naszego zboczonego trybu myślenia. Zajarzyliśmy, tylko doszukać się nijak możemy. Piękny, prawda? Niesamowite jak natura tworzy takie śmieszne rzeczy. Jasne, Bodżena, jasne. Zaraz zwymiotuję na tej łodzi.


Grecja. Wyspa Zakynthos! Laganas.

Wycieczkę wykupiliśmy w biurze podróży TUI, która była pod ręką w jednej z warszawskich galerii. Miazga. Pani znalazła wycieczkę, która zaczyna się wylotem z Warszawy a kończy przylotem do Gdańska!
Mieszkańcy tej wyspy mają fioła na punkcie żółwi. Przyznam, są piękne, ogromne i wcale nie takie powolne! Jednak chronić je trzeba, bo gatunek wymarły. Tak, i liga ochrony żółwi regulamin turystom ogłosiła. Statkiem pływać trzeba powoli,bo się wystraszy żółwie. Samolotem latać w nocy nie wolno, bo można wystraszyć biedne żółwie. Do miejsc wylęgowych żółwi zbliżać się nie można, bo tak, owszem, żółwiątka w jajach mogą dostać ataku serca, ale i ptaki mogą wyniuchać, że coś tam do jedzenia w ziemi leży, no i oczywiście, tak, wystraszy się żółwie. Żółwiomania.


Hotel Castelli, do którego miły Grek Nas przywiózł, mieści się (jak to pięknie biuro podróży ujęło) w "tętniącym sercu miasta" Laganas. Dzięki Bogu hotel leży w miejscu spokojnym, porośniętym stosem drzew oliwnych. W tym "tętniącym" mieście wytrzymać by się nie dało, bo jak to powiedział Nasz kolega podróżnik "to centrum to jakiś meksyk!". I w rzeczy samej! Trzymaliśmy się z dala od tego miejsca. Ochoczo przedzieraliśmy się przez wody jońskie w poszukiwaniu niezaludnionych plaż (akurat trafiliśmy na plażę nudystów, no ale przynajmniej cisza i spokój..). Nie, nie rozbieraliśmy się. A Pan, co to Nam użyczył za 5 Euro leżaczków, kulturalnie zasłaniał pupencję ręcznikiem, kiedy to chciał się na boczek przewrócić. Klawo!
W Grecji multum domków w kolorach flagi narodowej. Podobno były jakieś protesty (Grecy lubią!) i na znak solidarności malowano domy w barwach biało niebieskich. To mi Mądry Kamil opowiedział, bo w Grecji już bywał i wciąż sentymentalnie do tej podróży wraca... Teraz to raczej turystyczna atrakcja taki domek, ale przyznam pięknie to wygląda!
Niedaleko lądu leży sobie taka niby dzika wysepka Cameo, co to tylko z pozoru na dziką wygląda, a dzikość swą raczej wydobywa z hucznym imprez i... codziennych ślubów i wesel! By wejść na wysepkę trzeba było zapłacić 4 Euro. Niby zdzierstwo, a jednak darmowy drink w barze na wyspie, otrzymaliśmy! 


Warszawa.

Już dawno podróż poślubna minęła, a my w czarnym rowie z ogarnięciem zdjęć.
Do Warszawy pognało Nas, bo koncert Sigur Rós zapowiadał się nieźle, mimo, że miałam obawy przed siedzeniem i słuchaniem skandynawskich smętów. Nie potrafię usiąść na fotelu i słuchać tak, o. Ale nowa płyta, której nie słuchaliśmy okazała się "skoczna" i bardzo różnorodna. Do całego koncertu dochodziły jeszcze pokazy multimedialne i fajerwerki laserów. Wszystko ładnie komponowało się z muzyką, więc brawa były na stojąco. 
Na koncercie pojawiła się cudownie piękna Pani Danuta Stenka i niepozorny Dawid Podsiadło.
Ach, się oddychało celebryckim powietrzem!
Jak na podróż poślubną przystało, był i nocleg w hotelu Ibis. Ładnie, ładnie. Pięknie, pięknie.
Tak można ino żyć.
Po kąpaniu się w luksusach czas nadszedł na odwiedziny w warszawskim mieszkaniu M., który to przyprawia mnie o dreszcze. Ale takie dobre dreszcze. Dreszcze emocji sprzed lat. Dreszcze duchów czasu i jak to się tam mówi, reliktu! M. została podwójnym magistrem z dwóch różnych dziedzin naukowych. Jesteśmy dumni! Trzeba było świętować!
Warszawę też lubimy za Salad Story, której w Trójmieście nie ma. Posiada najlepsze mieszkanki sałatek z pysznymi sosami! Zawsze się tak trafi, że Naszym obiadowym przystankiem jest Salad. Ogrom miksów sałatkowych jest nieprzeciętny, więc czekamy. Czekamy na wielkie sałatkowe przybycie do Trójmiasta!
Nie wiedzieliśmy, co dalej. Zostać w Warszawie, wykupić wycieczkę i jechać w podróż życia, czy wrócić Polskim Busem do Trójmiasta i zastanawiać się, co dalej robić ze swoim życiem. 
Sprawdziliśmy portfele: Kupujemy bilety do Grecji i jedziemy dalej! Iha!

23 lipca 2013

Z cyklu: "Centrum Naukowe Kopernika we własnym domu"

Kamil oznajmia, że idzie pod prysznic. W trakcie Jego zabiegów higienicznych musiałam wparować po szczotkę do włosów. no musiałam. nie miałam wyjścia. moje wparowanie do łazienki było pechowe, bo zabarykadowane stosem ciuchów i, o zgrozo, wagą! 

Ja: Kamil, co na ziemi robi waga?! prawie się o nią potknęłam i zabiłam!
Kamil: Ważyłem się przed kąpielą.
Ja: To nie mogłeś jej po tym ważeniu schować?
Kamil: Nie, bo chcę się zważyć po umyciu.
Ja: Po co?
Kamil: Bo chcę sprawdzić, czy będę cięższy. Moja skóra nasiąknie wodą, moje włosy będą mokre.                                Będę wtedy prawdopodobnie cięższy i chcę to sprawdzić.
Ja: Po co?!
Kamil: ... oj nie ma w Tobie nic z małego naukowca! 

tak jest. jak byłam małą dziewczynką, to w głowie miałam tylko lalki szmacianki, przebieranki i malowanki. Kamil natomiast odkrywał właściwości chloru w baseniku i obliczał prędkość przyspieszenia swojego spowolnienia idąc do przedszkola.

21 lipca 2013

Wesele.

Jesteśmy monotematyczni.
Ale jak patrzymy na film, to sobie myślimy, że nie było tak źle. A bez tych wszystkich ludzi, co to pląsają na densflorze- ten dzień po prostu by się nie udał!
Film zmontował mój bracki. To był Jego pierwszy film, więc tym bardziej jestem z Niego dumna, bo dał radę.
Zaczynamy maraton filmowy!
Dopisek Kamila:
fotografie na końcu by Tim Demski 
film: Wojciech Wolak

16 lipca 2013

Rodzinka.

Nie ma bata. 
Moja rodzina bardzo mocno Nam kibicuje. Prawie we wszystkim. Nie, pomyliłam się. 
Kibicują TOTALNIE we wszystkim. 

Dziadek: Jak tam? Wszystko dobrze w nowym życiu?
Ja: Dobrze...
Dziadek[z błogim uśmieszkiem na twarzy. znam ten uśmieszek bardzo dobrze]: a jest ŁUBUDUBUDU ??

i weź tu, człowieku, żyj.


9 lipca 2013

Plener!

Mój Mąż powinien zostać modelem (no taki mityczny posąg, że to aż żal nie rzeźbić!). Za to ja powinnam dostać nagrodę za najgłupsze miny. Nie wiem jak to Tim Demski zrobił, ale czasem pozowanie mi wyszło. Podziwiam modeli i modelki, bo to naprawdę wielka sztuka pilnować swojego ciała i kontrolować mimikę twarzy. Staraliśmy się mocno bardzo.
Kawiarnię zareklamujemy, co by nie było, Nasza ulubiona: Józef K w Sopocie!

fot. Tim Demski