28 stycznia 2013

Kanapka: łosoś a'la ogórek.

Śmieszy mnie zawsze przy zakupach pewna firma, która produkuje pasty kanapkowe (dużo chemii, mniam) o dość oryginalnych zestawieniach smakowych. Pierwsze miejsce zajmuje oczywiście Pasta: łosoś a'la mintaj. Zaraz, zaraz. To w końcu łosoś, czy mintaj ?!
Tak więc dzisiejszy tytuł notki inspirowany jest pastą pewnej firmy.
Kanapka powstała wieczorem, po udręczonym wykonaniu prac malowniczych ku pokrzepieniu żołądków. Przepis podaję, gdyby kogoś zainteresował. 



Składniki do kanapki:
Bagietka, bułka, byle nie z żurawiną. Ja kupiłam, jasna sprawa, z żurawiną. Błąd numer jeden.
Ogórek świeży, zielony. Prosto ze słonecznej Hiszpanii.
Sałata, rucola, byle nie mix sałat. Ja kupiłam, sprawa jasna, mix sałat. Błąd numer dwa.
A, najważniejsze! Plasterki wędzonego łososia. Do woli. Jak szaleć, to szaleć. Tyle ile uda Wam się wpakować do bagietki, bułki (byle nie z żurawiną!)

Składniki do sosu:
Chrzan. Dwie łyżki. Styknie.
1 jajko. 
Jak ktoś lubi dużo i kalorycznie to można, a owszem, majonezu 1 łyżeczkę.

Przygotowanie:
Jajko ugotowałam na twardo (dziwnie brzmi). Pieczywo wrzuciłam do piekarnika. Na chwilę. By wierzchnia warstwa była ciepła i chrupiąca. Takie najsmaczniejsze, przecie! Ogórek obrałam i pokroiłam w cieniutkie plasterki (ale kilka plasterków. Wszak, ogórek całkiem sporych rozmiarów jest...). Zmieszałam składniki do sosu. Jajko musiałam ugnieść widelcem. Powstała jednolita masa. Przekroiłam pieczywo na pół. Posmarowałam sosem. Włożyłam plasterki łososia, ogórek, sałatę. Złożyłam kanapkę w jedną całość. Umieściłam na talerzu i zrobiłam zdjęcie, póki była cała!



B jak Burdel, czyli M jak Mieszkanie.



Malowanie drugiego pokoju (czyli sypialenki, albo sypialniuni- bo takich rozmiarów owy posiada :) dobiegło końca. Pozostał słodki nieujarzmiony bałagan (którego za nic w świecie nie chciało Nam się sprzątać i ogarnialiśmy się z dobrych kilka dni).


Moja pierwsza w życiu posadzona cebula wypluła z siebie resztkami sił całkiem dorodny szczypiorek (aż się dziwiłam, bo Ciotka powtarzała, że z suchej cebuli to nic nie wyrośnie). A mięta podarowana przez A. niestety umarła poprzez naturalne zeschnięcie. Albo przegnicie?
Trzeba mi czasu i cierpliwości na porozumienie człowieczo- botaniczne. Ciotka powtarza, że do roślin się mówi. Że z roślinami to jak z ludźmi, trzeba prowadzić monologi. Moim jedynym burzliwym wyrażeniem, którym obdarzam biedne zielone jest: "Cholera, woda wylewa z doniczki!".

Tyle, jeśli chodzi o roślinny zagajnik w M0. A pamiętacie slajdy na ścianach z bajkami, na które czekać trzeba było do wieczora, gdy ciemność spowije mieszkanie i kolorowe światło na ścianie porwie nas do świata pięknych baśni? Kamil wyczarował z piwnicy, bo potrzebowałam uatrakcyjnić zajęcia dla moich Dzieciaczków. Uznałam, że rzutnik ze slajdami może je zaciekawić. Zdał egzamin (:



16 stycznia 2013

Bajka z podtekstem.

Nie możemy spać. Wiercimy się na łożu rozmiarów Władysławowa i żadne z Nas nie może oddać się w objęcia Morfeusza. Koleś się chyba fochnął i ma w nosie Nasze spanie. Tak więc pozostają objęcia moje i Kamilowe. Co zrobić. Tak, czy siak- niewygodnie. Mówię do Niego półsennie: 
- Opowiedz mi bajkę, Kamil.
Dawno, dawno temu była sobie myszka, która zgubiła swój kluczyk do lodówki. I było jej smutno, bo w lodówce był serek, który tak lubiła...
- Kamil! Czemu nawiązujesz do jedzenia?! Jestem głodna! - Kamil nie komentuje i brnie przez bagno swej opowieści dalej:
Szukała tego kluczyka bardzo długo, jednak trudno jej się chodziło, bo było jej bardzo ciężko i nie wiedziała czemu. Szukała kluczyka u kolegi, który naprawiał jej komputer, szukała też u koleżanki z którą tego dnia się spotkała, na końcu poszła do swoich Rodziców. Nigdzie kluczyka nie było. Myszka była bardzo smutna. Próbowała nawet otworzyć lodówkę młotkiem, ale poniszczyła ją i lodówka bardzo brzydko wyglądała i szpeciła całą kuchnię. Ale okazało się w końcu, że kluczyk był przyczepiony do jej ogonka. Bo myszka, tak jakoś wyszło, że wraz ze swoją koleżanką tańczyła do radosnej muzyki i kluczyk zaplątał się w ogonku. Koniec.
- Za krótka. Opowiedz mi lepiej jakie były relacje myszki i jej kolegi, który naprawiał komputer...
Myszka miała takiego kolegę szczurka... 
- Czemu ten szczurek nie powiedział jej, że ma przyczepiony kluczyk do ogonka?
No wiesz, chciał być miły i stwierdził, że jej nie powie, że sama się w końcu dowie....
- Widzisz!?
Co.. ?!
- Robisz dokładnie tak samo! Jak źle coś robię, albo jak źle wyglądam to nigdy mi nie mówisz, że jest źle, tylko na końcu jak już się dowiem, że mam oczko w rajstopie, albo, że połączyłam mleko z alkoholem i się ścięło i było mi niedobrze! Wiedziałeś o tym, ale mi nie mówiłeś! Tylko zawsze na końcu jak Ciebie pytam, czemu mi nie powiedziałeś, to odpowiadasz: "Wiedziałem o tym, ale nie chciałem Ci mówić, bo byś była zła na mnie..." !
Bo wolę, żebyś się sama przekonała, że robisz coś źle. Potem krzyczysz na mnie, że Ciebie krytykuję, albo że ciągle zwracam Ci uwagę...
- Dobrze, nieważne. Opowiadaj dalej.
Błagam, tylko nie każ mi rozwijać wątku jak Myszka odwiedziła swoich Rodziców...


Na przyszłość rada dla Panów:
Uważajcie na swoje myśli, zanim zaczniecie opowiadać bajki swojej Kobiecie. (;

Dopisek Kamila:
Szukanie na szybkiego w głowie motywów do bajki jest skuteczniejsze niż tortury w trakcie przesłuchania.

15 stycznia 2013

Gotowanie.



Uwielbiam gotować dla Kamila. O ile:

- nie spalę potrawy
- nie przesolę makaronu/ryżu
- nie wrzucę do sałatki starego, śmierdzącego sera (niby sery pleśnieją i my je jemy. Jednak sery też potrafią się na swój sposób po prostu.. zepsuć)
- nie przypalę garnka
- nie przesadzę z przyprawami
- nie zrobię zakalca
- nie wrzucę przez przypadek do garnka zbędnych rzeczy (nie pytajcie jakich)
- a przede wszystkim: nie zjem wszystkiego przed Nim!

Uwielbiam gotować dla Kamila. Tak.

Integruję się w takich momentach z Przygnębioną-Małpą, którą poznaliśmy w krakowskim zoo.

Dopisek Kamila:

  • Karolina przesadza. 
  • Nie pamiętam, żeby cokolwiek spaliła.
  • Przesoliła może raz.
  • Z tym serem to w ogóle jakaś dziwna historia...
  • Zakalec to ja zrobiłem.
  • ?!?!?!?!?
  • ?

5 stycznia 2013

Facet jak dziecko.

Po zabawie sylwestrowej dzięki, uprzejmości G&F, śpimy u Nich w mieszkaniu. Materac pięknie wyściełany. Poduszka czysta i pachnąca. Nic tylko leżeć. Obok Nas leżą wygodnie znajomi znajomych, znajomych od tych znajomych, czyli równie dobrze są to Nasi znajomi też. 
Zbudziłam się jakoś w momencie, gdy słońce pojawiło się na wysokości tarasu, więc mniemałam, że jest dość późna pora, a wschód już dawno mnie ominął. Głowę przekręcam, rękę przerzucam w poszukiwaniu Mądrości Mojego Życia i nic. Nie ma. Nie ma Go obok. Podnoszę tą ciężką od kaca głowę, która nie bardzo chce być mi posłuszna i spoglądam w stronę mieszkania z częścią jadalną. Jest. Siedzi. On. Pan i Władca swojego równie skacowanego ciała. Siedzi. I się nie rusza. Siedzi. Trochę patrzy, trochę stęka. Nawiązuję z Nim kontakt wzrokowy. Jest. Udało się. Pytam:
- Co jest? - widzę ten jęk w oczach, ten przykry pochylony kark, te usta znużone.
- Nudzi mi się. - Biedne dziecko, myślę. Biedny mały Facet. Trzeba znaleźć Mu zajęcie. Brak zajęcia jest gorszy od braku.. zajęcia. Panicznie szukam ratunku w przedmiotach znajdujących się w obcym mieszkaniu. Dziecko potrzebuje zabawki. Trzeba szybko interweniować. Poplątane kable? Rozplącze w pięć sekund. Gra komputerowa? Pobudzi sąsiadów sąsiadujących na sąsiednim łóżku. Moje ciuchy porozrzucane obok łóżka? Nie tknie ich za żadne skarby, bo się brzydzi sprzątania. 
I nagle jest. Ona! Wielka, gruba książka Helen Bee "Psychologia rozwoju człowieka". Myślę sobie, gdzie tam o tej porze, po nocy sylwestrowej takie ciężkie naukowe wywody będzie czytał? Ryzykuję. Rzucam  resztkami sił na materac wielką księgę i mówię:
- Poczytaj. Jest tam o zapłodnieniu, genetyce i różnych innych związanych z dzieckiem - wiem już, że na hasła "dziecko" i "genetyka" ciut się ożywi. 

Tylko nie wiedziałam, że aż tak bardzo.
Miałam trzy godziny wykładu. Trzy godziny leżenia i słuchania. Mądrość Mojego Życia rzucała mądrościami z zakresu genetyki i położnictwa. 
Ciągle się zastanawiam, jak Facet przetwarza te informacje i gdzie je w głowie magazynuje...


Dopisek Kamila:
Dla wszystkich zainteresowanych informacja o książce.

3 stycznia 2013

Szczęśliwa trzynastka?





Mamy nadzieję. 
170 dni do ślubu.
Postanowienie noworoczne 
dla Nas

Miejmy wyrąbane, 
a będzie Nam dane.

Także, byle do ślubu. 
Wam też niech się ten trzynasty rok uda.























Zdjęcie pochodzi z Naszej ulubionej sopockiej kawiarni Józef K.. Wiele rozmów, spotkań, uśmiechów, dotyków wiąże się z tym miejscem. Magii kawiarni dodają stare komody po babci, piece ceramiczne z wiejskich chałup, gramofony i lustra pamiętające lata międzywojenne, obrazy z dorysowanymi tandetnymi dialogami, zakurzone książki na których siadają staromodne gile, ryciny nieznanych malarzy porozwieszane na suficie, obrazy ślimaków w toalecie, które wpatrzone są ciekawskimi ślepiami w Ciebie i w Twój najintymniejszy proces, listy, liściki, karteluszki tworzone przez przychodzących gości poutykane do szufladek, drzewa skradzione lasom i muzyka. Muzyka z której czerpię inspirację, którą karmimy swoje uszy. 
To tutaj siedząc na trzeszczącym krzesełku popijałam czekoladę pistacjową i (jeszcze wtedy) z wielkim zainteresowaniem wsłuchiwałam się w mądrości monologowe Kamila, którymi zasypywał mnie po koncercie Budynia w LaLaLa (równie zaskakującym i psychodelicznym miejscu) przy świecach rozpływających się na starym porysowanym stole. 
Wtedy też poznałam pierwszy raz w życiu flądrę, którą dostrzegliśmy spacerując po sopockim molo i na myśl o flądrze zaiskrzyła mi myśl obok, która potem stała się myślą przewodnią: "Chyba lubię tego Pana, który rzuca mądrościami jak fusy z saszetki wprost do filiżanki".