21 kwietnia 2014

O początkach karmienia piersią.

Nie no, luz.
Zawsze chciałam karmić piersią. Raczej z czysto egoistycznych pobudek:
bo ekonomicznie, 
bo nie trzeba gotować, 
bo dzieciak jakiś zdrowszy wtedy i mniej alergii, 
bo plotki głoszą, że się szybko chudnie. 
To ostatnie przekonuje mnie na maksa, wiadomo. Minusem jest, jak to Mama Kamilowa wczoraj podsumowała, że się z gołym cycem wszędzie biega. A no się biega, co robić.
Powtarzam wszystkim dookoła, że czuję się jak krowa dojna, co to nektar życia rozdaje, ale to dobra sprawa, przyznaję i całego mechanizmu pramatki nie zatrzymuję. Niechaj trwa.

Ostatnio zaobserwowałam, że Kwiat strasznie entuzjastycznie do mej piersi podchodzi i gdy ten nektar życia przykładam, to nie może się opanować i macha tą swoją łepetyną, wcelować w ten dziub nie można, oczy jak pięciogroszówki (no, do pięciozłotówki jeszcze Mu daleko), cały jakiś taki targany emocjami. Podzieliłam się tą obserwacją z Kamilem:
- Jak przystawiam Kwiata do piersi, to on taki pełen emocji jest i tak nie można Go uspokoić.
- Wiesz, co? Jak ja pierwszy raz ujrzałem Twoje piersi też nie mogłem opanować emocji...

No pięknie.
Mam w domu dwóch samców, którzy na widok moich cycków popadają w jakąś emocjonalną ekstazę.

Tyle wygrać.

4 komentarze:

  1. hahah! Za każdym razem opuszczam Wasz blog z ogromnym bananem na twarzy :)
    2 samców i 2 razy więcej uwielbienia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No i pięknie:) a Kamil próbował owego nektaru? ;)

    OdpowiedzUsuń