2 marca 2012

AUSTRIA. CHORWACJA: Plitvice, Makarska, Dubrovnik. BOŚNIA I HERCEGOWINA: Medjugorje.


Wyruszyliśmy z Polski w środku nocy... tzn. było jeszcze ciemno. Niewyspani po przejedzeniu się pizzą.

Podróż była pełna przygód. Samochód którym jechaliśmy okazał się konsumować litr oleju na 1000km. Kilka razy zabłądziliśmy... nie wzięliśmy nawigacji satelitarnej, a w Niemczech staliśmy cztery godziny w korku na autostradzie, mając tylko rezerwową ilość paliwa. Temperatury robią się naprawdę szalone jeśli stoi się na słońcu, mieliśmy wprawdzie klimatyzację ale, jak już wspomniałem, musieliśmy oszczędzać paliwo... Jakoś dojechaliśmy do ,,krainy kangurów i misi koala''.

Najwygodniejszy przejazd przez Austrię wiedzie poprzez tunele, część z nich jest płatna i nie wystarczy winieta, która i tak nie jest tania. Drogi są jednak całe ale również pełne różnego rodzaju postojów.

Pomimo iż jechaliśmy również przez kraje nie będące częścią UE nie było większej kontroli niż sprawdzenie dowodu osobistego i przeważnie akceptowano euro. W pierwszą stronę mieliśmy  dwa noclegi. Jeden zarezerwowany w Austrii i jeden totalnie na dziko w Chorwacji.



Chwilkę spędziliśmy też w Słowenii. Ale poza znalezieniem tam restauracji z jakąś mroźną związaną ze śniegiem nazwą- nic nie pamiętam. No dobra pamiętam- drogo było :P





Karolina dopisuje:
Do Austrii faktycznie dojechaliśmy dziko. Pragnę uchwycić fakt, iż całą podróż odbyliśmy bez towarzystwa GPS czy jakiejkolwiek innej nawigacji. Ot, Nasza współtowarzyszka Marta, żona współtowarzysza Dariusza, spontanicznie określiła trasę przy pomocy mapy internetowej jednej z najpotężniejszych wyszukiwarek o wiadomej, znanej i lubianej nazwie. Mapę tę wydrukowała wraz z wytypowanymi numerami dróg, autostrad, skrętów, zakrętów. I tak o to pierwsze kłopoty z powodu braku elektronicznej nawigacji pojawiły się właśnie w Austrii. Dla Nas kobiet- przygoda wielka! Dla Naszych mężczyzn- lekka porażka, bo trzeba było dzwonić do właściciela i błagać o odszukanie Nas po zmierzchu wśród sterylnych austriackich agroturystyk, w otoczeniu zainteresowanych Naszą wizytą królików, lisów i innej dzikiej zwierzyny. 
Austria wydaje się być piękna dzięki swej czystości, porządkowi, sterylności. Nawet krowy, obory i nawozy pachną tam jakoś tak ładniej... 


Gdy dojechaliśmy do Plitvic, tu sprawa skomplikowała się najbardziej. Za słowem przewodnim "Przygoda bez GPSa!" utkwiliśmy w paśmie zakrętów, zawijasów i, co najgorsze, braku znaków nakierowujących na Park Plitwicki. Z tyłu głowy osadził Nam się kolejny problem, mianowicie- gdzie będziemy dzisiejszej nocy spać?! Po znalezieniu trasy wiodącej prosto do Parku pukaliśmy w każde drzwi, które oferowały nocleg. Miało być tanio, miało być przytulnie. Tak też i było! Wytypowana przez Nas Chorwatka zawiozła całą ekipę do piętrowego domu, w którym spędziliśmy spokojną noc. No dobra. Już nie tak spokojną jak w Austrii, bo to już była Chorwacja. Tu już czuć było zaduch, skwar minionego dnia. O kołdrach i pidżamach można zapomnieć. Są bardzo uciążliwe. Witajcie stroje kąpielowe!

Nigdy więcej nie wyruszę w taką podróż bez nawigacji satelitarnej.

Pierwszą atrakcją jaką zwiedziliśmy w naszym kraju docelowym czyli Chorwacji był Plitwicki Park Narodowy. Była to chyba najpiękniesza część wycieczki. Przejrzysta woda, wodospady i jeszcze umiarkowany klimat.

Jeżeli nic nie pomieszałem to bilet kosztuje 100zł ale jest tego wart. Niby obszar nie wydaje się duży, jednak aby obejść wszystko, wszystko i jeszcze mieć czas chwilkę posiedzieć aby móc cieszyć się widokiem.... a i jeszcze przepłynąć statkiem, to trzeba poświęcić cały dzień.

Co do rejsu statkiem to jest o tyle miły, że jest prawie bezgłośny, a jezioro to nieruchoma tafla. Więc takie wilki morskie jak ja, co nawet na huśtawce nie mogą się bujać, czują się wyjątkowo komfortowo.

Karolina dopisuje:
Kolor wody wydaje się być lazurowy. Nigdy w życiu tak pięknego koloru wody nie widziałam. Jest przejrzyście błękitny. Żywy i dynamiczny. Geografowie, czy jacy inny podróżnicy, pewnie zgodzą się ze mną, że to zasługa minerałów, które drzemią w głębi wód. Tak, tak! 




Na plaży napastowali nas różni Chorwaci oferując rejs na statku. Podróż nie jest szczególnie droga (sto złotych za orgazację dnia + butelka wina na dwie pary +obiad). Pomimo, że Makarska, w której mieszkaliśmy, niczym nie różniła sie od owej niesamowitej wyspy, a nawet była przyjemniejsza ze względu na brak komercjalizacji- był to miło spędzony dzień.




Jak już zacząłem o Makarskiej to już skończę... To taki nasz Sopot. Wieczorem patologicznie zatłoczony i pełen Polaków. Na głównej ulicy kilka kantorów, przystań dla statków i plaża. Z każdej strony widok albo na morze, albo na góry, albo jedno i drugie. Niestety nie mogę znaleźć żadnego zdjęcia oddającego istotę śniadania lub kolacji z takimi widokami, ale bycie jednocześnie nad morzem, w górach i centrum miasta było nietypowym doświadczeniem.

Jeśli ktoś chciałby wybrać się tam na Mszę, to nie polecam godzin wieczornych. Bo po pierwsze mało który kościół odprawia Mszę wieczorną, po drugie w letnie miesiące jest to naprawdę trudne do wytrzymania. Sama struktura jest jeden do jeden jak w Polsce, więc nawet bez znajomości języka można łatwo połapać się co akurat się dzieje.

Karolina dopisuje:
A co tam... Chorwaci rodowici dają przed Mszą śpiewniczki, które idealnie spełniają rolę... wachlarza! Polak jak chce to potrafi!


Medjugorie to miejsce, które już zawsze będzie kojarzyć mi się z tandetnymi dewocjonaliami, z resztą nie tylko mi. Śliniaczek z Maryją, kubki, które zalane kawą odkrywają postać "objawiającej się" Matki Boskiej. Już to sobie wyobrażam: ,,Jedz grzecznie synku, bo zapaskudzisz Maryjkę i będzie smutna.''

Karolina dopisuje:
Bardzo to był smutny widok. Podważał wszystko to, co było tam najważniejsze.

Samo miejsce to średniej wielkości Sanktuarium. Mały kościół, krzyż w jednym miejscu. W drugim miejscu figura nie potwierdzonego jeszcze objawienia.

Jak wszędzie, było tam strasznie gorąco, więc ilość spożytej dziennie wody przekraczała dwa litry na osobę.



Dubrovnik to piekielnie drogie miasto. Parking kosztował fortunę. Wejście na mury fortunę i wszystkie inne... tak jak już pisałem. Ze względów logistycznych wyjechaliśmy rano i zajechaliśmy gdzieś koło południa.

Ale co by nie marudzić miasto jest naprawdę ładne. Wąskie uliczki i klimatyczne budowle.

Karolina dopisuje:
Pięknie tam! Cudownie! Niesamowicie! Klimat wąskich uliczek i wszystko z takiej białej cegły! Takie jasne to i malownicze! I fontanny pełne kojącej wody! Ach!
Tak to wcale ni jest wysoko ale zabawa ze skoków do wody ze skał i tak była przednia. W Chorwacji wiele plaż to dzikie skalne urwiska. Na których można pociąć sobie stopy. Również w wodzie zalecane są buty. Starczy wejść po kolana aby obejrzeć jeżowce, wpłynąć w ławice ryb czy podziwiać ,,ukwiały''.

Trzeba mieć na uwadze to, że woda jest bardzo, bardzo ale to bardzo słona. Powoduje to dwie rzeczy: Nie trzeba umieć dobrze pływać, gdyż siła wyporu jest większa oraz ma żrące właściwości wobec wrażliwych części ciała takich jak usta czy oczy. Dlatego nie pływałem bez maski z rurką.


Karolina dopisuje:
Kamil kąpał się również w klapkach, bo bał się... jeżowców! 

Przez cały czas używaliśmy olejku z filtrami dla fanów zmierzu. Uratowały nam skórę :)

Na sam koniec gospodarz zrobił dla nas kolację. Rozmowa nie była łatwa bo tylko jego syn mówił dobrze po angielsku. Jakoś jednak się dogadaliśmy :>

Karolina dopisuje:
Mów za siebie! Myśmy się rozumieli doskonale...

Zostaliśmy poczęstowani Rakiją. Jest to wysokoprocentowy wyrób alkoholowy o wielu smakach, zależnie od tego z czego akurat jest zrobiony.

Karolina dopisuje:
Nasz był stworzony z jakiś okropnych ziół. To dlatego późniejsza rozmowa z Chorwatem szła mi tak gładko... 


Powrót był również emocjonujący. W Austri nagle zrobiło się bardzo ciemno i bardzo malowniczo. W trakcie wymyślaliśmy sobie straszne historie, bo czuliśmy się jak Ci ludzie w horrorach szukający hotelu. Na stacji polecili nam któryś tam zjazd (dalej jechaliśmy bez GPS). Bardzo nas uspokoiło to, że hotel nie był w klimacie Lśnienia.

Bardzo boleśnie za to pamiętam wizytę w McDonald's i wcale nie dlatego, że pani która tam pracowała nie znała angielskiego (niemieckiego z resztą też). W bardzo ciekawy sposób dowiedzieliśmy się, że jeśli kogoś zamknie się w VW Polo, to nie ma możliwości otworzenia samochodu od środka. Musi być to dosyć przerażająca sytuacja w przypadku np. pożaru.

Karolina dopisuje:
Zapomnieli o mnie i zamknęli mnie w samochodzie! Czułam się jak ten pies pozostawiony w aucie na pastwę losu! Mogłam tylko wywalić swój jęzor na wierzch, merdnąć wyimaginowanym ogonem i bezgłośnie z tęsknotą wyglądać przez szybę samochodu... Po jakimś czasie (a czas w samochodzie ma ciut dłuższy wymiar, więc minęły co najmniej dwa wieki!) przyszedł po mnie Mój Luby Umiłowany. Otworzył drzwi samochodu i pyta z wielkim zaskoczeniem:
- Ty tutaj?!
- Kamil! Przyszedłeś po mnie! Nareszcie! - podskakuję uradowana.
- Tak właściwie to przyszedłem tylko po portfel, ale skoro już tu jesteś...

To chyba na tyle, szkoda, że na pomysł spisania podróży wpadliśmy tak późno, bo teraz niewiele pamiętam, ale tak mnie więcej wyglądał wyjazd do Chorwacji.





2 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia :)
    Ja w tym roku wybieram się do Makarskiej

    OdpowiedzUsuń
  2. ja byłam na KRK:))Piękna wyspa!!I RAB:))

    OdpowiedzUsuń