27 marca 2012

Męski przepis na sałatkę

Należę do ludzi, żyjących w mnogości informacji. Wielu mówi na mnie wikipedia. Ten przepis to również kolejna chomikowana przeze mnie rzecz. Powstał na bazie takiego jednego z książki z przepisami na sałatki skorelowanego z posiadanymi składnikami (najbliższy pasujący sterownik). Sałatka miała być niespodzianką dla Karoliny. Mi nie smakowała, bo dostawałem zgagi po dwóch gryzach ale wszyscy mówili (wraz ze spontanicznie zaporoszonymi goścmi), że bardzo dobra.

Przepis na bazę:
  • makaron (np. świderki)
  • feta (tym razem użyłem prawdziwej greckiej)
  • czarne oliwki (jak zawsze pokrojone)
  • smażony bekon

Przepis na sos:
  • 4 łyżki oleju z pestek winogron
  • 3 łyżeczki octu balsamicznego
  • 0,5 łyżeczki musztardy
  • sól
  • cukier
  • pieprz
  • 2 łyżeczki posiekanej natki pietruszki

Siłą przepisu jest tu sos, który ma decydujące zdanie jeśli chodzi o smak. Nie ma za dużo pichcenia, a spalenie bekonu nie jest aż takie łatwe jak początkowo mi się wydwało.

25 marca 2012

Weekend

Pracowicie w sobotę, leniwie w niedzielę. Nie chce się wracać do poniedziałku.
a na parapecie- zielono!

Dopisek Kamila:
Tak sobie teraz myślę, że sałatka była najprostsza na świecie, bo mocno przypomninała grecką, mimo to bardzo mi smakowała. Przepis:
  • mieszanka zielona (sałaty, rukola)
  • pomidor
  • oliwki (plasterki)
  • ser kanapkowy (fetopodobny)
  • sos (ocet balsamiczny, sok z cytryny, olej z pestek winogron)
  • sól, pieprz, bazylia
Karolina dopisuje:
Od kiedy Ty się za blog kulinarny wziąłeś?
Jeszcze opisany w takiej męskiej postaci (:

19 marca 2012

Heja! hej! Marzanna


Marzanna już z Nami jest!

Trochę nieporadna. Bezpłciowa. Niby Marzan, bo bez włosów. Ale w sukience, więc chyba Marzann-a. 
Kogo to obchodzi?

Zostały jej dwa dni życia. Siedzi na razie w kącie i czeka na swój wielki dzień.
 Powitajmy ją wielkimi pochodniami i litrami rzecznego potoku!


18 marca 2012

Malbork

Byłem kiedyś w bractwie rycerskim i brałem czynny udział w oblężeniu Malborka będąc łucznikiem po stronie litewskiej. Z resztą do dziś chodzę sobie postrzelać z mojego półrefleksyjnego angielskiego łuku.

Karolina dopisuje:
Nigdy nie widziałam Ciebie strzelającego z łuku! Dopóki nie zobaczę- nie uwierzę! 


Nie wiem, czy tym Karolina sugerowała się wpadając na ten pomysł, w każdym razie wybraliśmy się głównie w celu obejrzenia inscenizacji, dla mnie tym razem od strony widza.

Karolina dopisuje: 
Ależ oczywiście, że brałam to pod uwagę... to był mój... priorytet, Dziubku.

Zajechaliśmy do Malborka za pośrednictwem naszego przewspaniałego przewoźnika o nazwie TLK, pozwalającego mi po raz ostatni skorzystać ze zniżki o nazwie MAX - 26. Ku mojemu zaskoczeniu spotkaliśmy przełożonego wyżej wspomnianego bractwa, który nawet mnie skojarzył. Dowiedziałem się, że jego działalność się przeniosła, zmieniła nazwę i w ogóle impreza malborska stała się dużo bardziej komercyjna niż kiedyś. W tej chwili rycerze dostają gaże jak aktorzy i jest ich dużo mniej niż gdy inscenizacja była otwarta dla wszystkich. To tłumaczyło też dużą cenę biletu.


Aby poczuć radość nocowania na łonie natury wynajęliśmy miejsce na podzamkowym polu namiotowym. Niestety nie możemy pochwalić tu firmy Campus, której namiot, miał się dać szybko i łatwo postawić zgodnie z (sic!) erection instruction; uszkodził się już podczas pierwszego wbijania śledzi. Bardzo dziękujemy malbork-kemping.eu za udostępnienie dratwy. Uratowało to nasz dach nad głową.

Karolina dopisuje:
Mój śpiwór firmy wyżej wymienionej, której nazwy przez zwykłe obrzydzenie nie jestem w stanie wymówić, też nie zdał egzaminu. W środku nocy, kiedy to na skraju wyczerpania spowodowanego zbyt nadmiernym trzęsieniem z zimna (kurde, ile kalorii poszło...), wpakowałam się do Kamilowego śpiwora, który to został zakupiony na szybkiego w poczciwym, osiedlowym Auchan za jedyne trzydzieści złociszy z groszami. Wbrew powszechnej opinii jaka krąży wśród Kamilowych towarzyszy- dementuję wszelkie plotki, jakoby chciałam się znaleźć w jednym śpiworze z Kamilem. Podkreślam- dementuję, odrzucam, nie przyjmuję- wyjaśniając wszelkie nieścisłości. Było mi po prostu, najzwyklej w świecie cholernie ZIMNO.


P.S. Ten karton Desperadosów za mną, też nie jest Nasz. Dementuję po raz wtóry.


Dopisek Kamila:
Mi idea spania pod namiotem bardzo się spodobała. Lubię spać przy dźwiękach kolei czy szumu wiatru, na szczęście nikt na polu nie miał potrzeby imprezowania do białego rana. Gorzej było z porankiem w słońcu (niestety na polu jak na openerze brak drzew dawał się we znaki).




Na początek przysiedliśmy na turniej rycerski, który prowadził człowiek zafascynowany stylem Konjo. Ogólnie, kobiety i mężczyźni na koniach próbowali sprostać różnym zadaniom. Atrakcja głównie dla najmłodszych, chociaż ja tam lubię maszyny, którymi można było sobie zwracać jeńców, jak przy pomocy tej na rysunku. Lub tylko ich głowy jak w przypadku tych mniejszych maszyn.

Na drugi ogień poszło muzeum machin oblężniczych, adresowane również do dzieci. Całkiem niezły pomysł zwłaszcza, że większość konstrukcji jest naturalnych rozmiarów. Można było sobie posłuchać przewodnika lub poczytać samemu jak to wszystko działa.












Zmęczeni zjedliśmy. Ja zaryzykowałem kluski rycerskie, Karoliny dania już nie pamiętam. Wbrew nazwie całkiem dobre. Trzeba było wreszcie odpocząć. Spoczęliśmy nad Nogatem. Chociaż przez moment deszcz ustąpił i można było cieszyć się słońcem.

Jak już marudzę, to byliśmy też w restauracji U flisaka, takiej pływającej, romantycznej. Makaron wprawdzie był bardzo dobry, zwłaszcza ten na ostro, ale czekaliśmy na zamówienie całe wieki, a kelnerka błyskawicznie upomniała się o cukiernicę, jakby nie mogli kupić na więcej niż cztery stoliki.

Karolina dopisuje:
Ej, faktycznie marudzisz.














Karolina dopisuje:
Po szwędobylskim spacerze po osadach rycerskich postanowiliśmy nieco wzmocnić Nasze ciała i samopoczucie, bo ileż można czekać na gwóźdź programu bez popitki? No ile?

Uraczyliśmy się zatem trunkiem nie rycerskim a szlacheckim. Soplicowa, owy trunek się zwie. Malinowy, słodki bardzo. Ale uśmiech na twarzy pozostał przez parę dobrych... minut.












Cóż to by była za wizyta na zamku, bez zwiedzania miejscowego muzeum. Należy je zwiedzać tylko i wyłącznie z przewodnikiem. Jest ciekawie, lecz strasznie długo. Ja byłem po raz któryś, dla Karoliny był to pierwszy raz. Zwiedzaniem naprawdę się zmęczyłem.

Karolina dopisuje:
Nie jestem fanką historycznych nowinek. Nie mam smykałki do zapamiętywania dat wojen i ślubowania królów. Imiona Naszych królów ledwo pamiętam. Wstyd i hańba, ale w życiu czasem tak bywa. Albo uroda, albo talent do historii...


Sama bitwa była ok. Ja robiłem za alternatywnego narratora imprezy, robiąc konkurencję komuś kto brzmiał jak Wołoszański (jak się później okazało był to Bogusław Wołoszański). Odgłosy walki, trochę  fabuły i dużo efektów pirotechniczych. Jak się później okazało, Królem Jagiełło był Karol Strasburger, którego nie rozpoznaliśmy, gdyż nie opowiedział, żadnego dowcipu...

Po inscenizacji nie chciało nam się jeszcze spać, więc wybraliśmy na pokaz światło-dźwięk. Niestety nie było to najbardziej udane przedstawienie. Różne teksty czytane przez aktorów oraz gasnące i zapalające się witraże to nie do końca to czego się spodziewaliśmy, zwłaszcza, że było naprawdę zimno. Główną radością była możliwość wejścia na zamek o północy.

Daliście radę do końca. Mam nadzieję, że nie padliście tak jak ten strudzony ludź.




1000 wejść

W ciągu miesiąca tysiąc wejść. To niesamowite. :) Mam dwa inne blogi podobnie rozreklamowane i taką ilość wejść zbierały rok (wiem, wiem, żadne osiągnięcie ale nie dla sławy piszemy). Praktycznie wszyscy goście są z Polski, więc to raczej tylko rzeczywiste wejścia, a nie jakieś roboty wyszukiwarek. Dominuje przeglądarka Chrome (41%) oraz Firefox (38%). W całkiem niezłej mniejszości, bo 8%  jest Internet Explorer, choć o jeden punkt procentowy i tak wyprzedza ją Opera. Safari ze swoim 1% zamyka czołówkę. Dziękujemy i obiecujemy, że coś jeszcze napiszemy... szykują się moje wypociny z wyjazdu do Malborka, do których Karolina na pewno coś dopisze.


17 marca 2012

z cyklu: "Chłopie- idź się Ócz!"



Rozmawiamy o życiu. O studiach. Wyznaję Kamilowi:
Ja: Studia- jak się dobrze student zakręci- są całkiem dobre. Dużo dają. Można wiele wynieść z zajęć.
Kamil: A tak, to prawda. U mnie studenci wynieśli całkiem dobry generator.


i weź tu dyskutuj.

Dopisek Kamila:
Osoba, która uważa, że posiadła jakąś przydatną wiedzę zawodową na studiach niech pierwsza rzuci we mnie kamieniem :P. Studia nauczyły mnie wielu rzeczy, których nigdy bym się nie spodziewał,. W  tym: cierpliwości, wiercenia w metalu, używania googla oraz demodulacji najbardziej zagmatwanych książek, dodatkowo jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego niebo jest niebieskie i dlaczego widzimy światło neonu, który emituje przecież światło ultrafioletowe. Ale wszystkie potrzebne mi zagadnienia zostały ledwo liźnięte.

9 marca 2012

Kobieca elegancja





Z racji kontrowersyjnego Kobiecego Święta, Luby Mój postanowił wyrwać mnie z sideł smutku i rozpaczy po niezdanym egzaminie na legalnego bezpiecznego kierowcę i zabrał do restauracyji. Restauracja całkiem z klasą. Sopot. Po prawej morze, po lewej drogie hotele. Brrr. Ale nic. Myślę sobie, że w te luksusy się wtopię i będę udawała wyrafinowaną.


Właśnie. Udawała.
Miła Pani podaje przystawkę. Bardzo gustownie ozdobiona. Finezyjne skręty zakręty ciemną mazią dookoła talerza. Z zachłanną rozkoszą na widok ładnie udekorowanego dania mówię:

Ja: Ale ładnie ozdobiony jest talerz czekoladą!
Kamil: To ocet balsamiczny...














Wyrafinowanie i luksus poszedł się grzebać w piasku.
Pozostały tylko leniwe wspominki poranka dnia wczorajszego.





6 marca 2012

Reklamy

Nie wiem jakim sposobem na blogu włączyły się reklamy dla wpisów. Testowo włączyłem tylko dla RSS. Nie zwróciłem na to uwagi, bo sam mam włączonego Adblocka. Uświadomiła mi to dopiero Karolina. Jak są to niech już zostaną.

2 marca 2012

AUSTRIA. CHORWACJA: Plitvice, Makarska, Dubrovnik. BOŚNIA I HERCEGOWINA: Medjugorje.


Wyruszyliśmy z Polski w środku nocy... tzn. było jeszcze ciemno. Niewyspani po przejedzeniu się pizzą.

Podróż była pełna przygód. Samochód którym jechaliśmy okazał się konsumować litr oleju na 1000km. Kilka razy zabłądziliśmy... nie wzięliśmy nawigacji satelitarnej, a w Niemczech staliśmy cztery godziny w korku na autostradzie, mając tylko rezerwową ilość paliwa. Temperatury robią się naprawdę szalone jeśli stoi się na słońcu, mieliśmy wprawdzie klimatyzację ale, jak już wspomniałem, musieliśmy oszczędzać paliwo... Jakoś dojechaliśmy do ,,krainy kangurów i misi koala''.

Najwygodniejszy przejazd przez Austrię wiedzie poprzez tunele, część z nich jest płatna i nie wystarczy winieta, która i tak nie jest tania. Drogi są jednak całe ale również pełne różnego rodzaju postojów.

Pomimo iż jechaliśmy również przez kraje nie będące częścią UE nie było większej kontroli niż sprawdzenie dowodu osobistego i przeważnie akceptowano euro. W pierwszą stronę mieliśmy  dwa noclegi. Jeden zarezerwowany w Austrii i jeden totalnie na dziko w Chorwacji.



Chwilkę spędziliśmy też w Słowenii. Ale poza znalezieniem tam restauracji z jakąś mroźną związaną ze śniegiem nazwą- nic nie pamiętam. No dobra pamiętam- drogo było :P





Karolina dopisuje:
Do Austrii faktycznie dojechaliśmy dziko. Pragnę uchwycić fakt, iż całą podróż odbyliśmy bez towarzystwa GPS czy jakiejkolwiek innej nawigacji. Ot, Nasza współtowarzyszka Marta, żona współtowarzysza Dariusza, spontanicznie określiła trasę przy pomocy mapy internetowej jednej z najpotężniejszych wyszukiwarek o wiadomej, znanej i lubianej nazwie. Mapę tę wydrukowała wraz z wytypowanymi numerami dróg, autostrad, skrętów, zakrętów. I tak o to pierwsze kłopoty z powodu braku elektronicznej nawigacji pojawiły się właśnie w Austrii. Dla Nas kobiet- przygoda wielka! Dla Naszych mężczyzn- lekka porażka, bo trzeba było dzwonić do właściciela i błagać o odszukanie Nas po zmierzchu wśród sterylnych austriackich agroturystyk, w otoczeniu zainteresowanych Naszą wizytą królików, lisów i innej dzikiej zwierzyny. 
Austria wydaje się być piękna dzięki swej czystości, porządkowi, sterylności. Nawet krowy, obory i nawozy pachną tam jakoś tak ładniej... 


Gdy dojechaliśmy do Plitvic, tu sprawa skomplikowała się najbardziej. Za słowem przewodnim "Przygoda bez GPSa!" utkwiliśmy w paśmie zakrętów, zawijasów i, co najgorsze, braku znaków nakierowujących na Park Plitwicki. Z tyłu głowy osadził Nam się kolejny problem, mianowicie- gdzie będziemy dzisiejszej nocy spać?! Po znalezieniu trasy wiodącej prosto do Parku pukaliśmy w każde drzwi, które oferowały nocleg. Miało być tanio, miało być przytulnie. Tak też i było! Wytypowana przez Nas Chorwatka zawiozła całą ekipę do piętrowego domu, w którym spędziliśmy spokojną noc. No dobra. Już nie tak spokojną jak w Austrii, bo to już była Chorwacja. Tu już czuć było zaduch, skwar minionego dnia. O kołdrach i pidżamach można zapomnieć. Są bardzo uciążliwe. Witajcie stroje kąpielowe!

Nigdy więcej nie wyruszę w taką podróż bez nawigacji satelitarnej.

Pierwszą atrakcją jaką zwiedziliśmy w naszym kraju docelowym czyli Chorwacji był Plitwicki Park Narodowy. Była to chyba najpiękniesza część wycieczki. Przejrzysta woda, wodospady i jeszcze umiarkowany klimat.

Jeżeli nic nie pomieszałem to bilet kosztuje 100zł ale jest tego wart. Niby obszar nie wydaje się duży, jednak aby obejść wszystko, wszystko i jeszcze mieć czas chwilkę posiedzieć aby móc cieszyć się widokiem.... a i jeszcze przepłynąć statkiem, to trzeba poświęcić cały dzień.

Co do rejsu statkiem to jest o tyle miły, że jest prawie bezgłośny, a jezioro to nieruchoma tafla. Więc takie wilki morskie jak ja, co nawet na huśtawce nie mogą się bujać, czują się wyjątkowo komfortowo.

Karolina dopisuje:
Kolor wody wydaje się być lazurowy. Nigdy w życiu tak pięknego koloru wody nie widziałam. Jest przejrzyście błękitny. Żywy i dynamiczny. Geografowie, czy jacy inny podróżnicy, pewnie zgodzą się ze mną, że to zasługa minerałów, które drzemią w głębi wód. Tak, tak! 




Na plaży napastowali nas różni Chorwaci oferując rejs na statku. Podróż nie jest szczególnie droga (sto złotych za orgazację dnia + butelka wina na dwie pary +obiad). Pomimo, że Makarska, w której mieszkaliśmy, niczym nie różniła sie od owej niesamowitej wyspy, a nawet była przyjemniejsza ze względu na brak komercjalizacji- był to miło spędzony dzień.




Jak już zacząłem o Makarskiej to już skończę... To taki nasz Sopot. Wieczorem patologicznie zatłoczony i pełen Polaków. Na głównej ulicy kilka kantorów, przystań dla statków i plaża. Z każdej strony widok albo na morze, albo na góry, albo jedno i drugie. Niestety nie mogę znaleźć żadnego zdjęcia oddającego istotę śniadania lub kolacji z takimi widokami, ale bycie jednocześnie nad morzem, w górach i centrum miasta było nietypowym doświadczeniem.

Jeśli ktoś chciałby wybrać się tam na Mszę, to nie polecam godzin wieczornych. Bo po pierwsze mało który kościół odprawia Mszę wieczorną, po drugie w letnie miesiące jest to naprawdę trudne do wytrzymania. Sama struktura jest jeden do jeden jak w Polsce, więc nawet bez znajomości języka można łatwo połapać się co akurat się dzieje.

Karolina dopisuje:
A co tam... Chorwaci rodowici dają przed Mszą śpiewniczki, które idealnie spełniają rolę... wachlarza! Polak jak chce to potrafi!


Medjugorie to miejsce, które już zawsze będzie kojarzyć mi się z tandetnymi dewocjonaliami, z resztą nie tylko mi. Śliniaczek z Maryją, kubki, które zalane kawą odkrywają postać "objawiającej się" Matki Boskiej. Już to sobie wyobrażam: ,,Jedz grzecznie synku, bo zapaskudzisz Maryjkę i będzie smutna.''

Karolina dopisuje:
Bardzo to był smutny widok. Podważał wszystko to, co było tam najważniejsze.

Samo miejsce to średniej wielkości Sanktuarium. Mały kościół, krzyż w jednym miejscu. W drugim miejscu figura nie potwierdzonego jeszcze objawienia.

Jak wszędzie, było tam strasznie gorąco, więc ilość spożytej dziennie wody przekraczała dwa litry na osobę.



Dubrovnik to piekielnie drogie miasto. Parking kosztował fortunę. Wejście na mury fortunę i wszystkie inne... tak jak już pisałem. Ze względów logistycznych wyjechaliśmy rano i zajechaliśmy gdzieś koło południa.

Ale co by nie marudzić miasto jest naprawdę ładne. Wąskie uliczki i klimatyczne budowle.

Karolina dopisuje:
Pięknie tam! Cudownie! Niesamowicie! Klimat wąskich uliczek i wszystko z takiej białej cegły! Takie jasne to i malownicze! I fontanny pełne kojącej wody! Ach!
Tak to wcale ni jest wysoko ale zabawa ze skoków do wody ze skał i tak była przednia. W Chorwacji wiele plaż to dzikie skalne urwiska. Na których można pociąć sobie stopy. Również w wodzie zalecane są buty. Starczy wejść po kolana aby obejrzeć jeżowce, wpłynąć w ławice ryb czy podziwiać ,,ukwiały''.

Trzeba mieć na uwadze to, że woda jest bardzo, bardzo ale to bardzo słona. Powoduje to dwie rzeczy: Nie trzeba umieć dobrze pływać, gdyż siła wyporu jest większa oraz ma żrące właściwości wobec wrażliwych części ciała takich jak usta czy oczy. Dlatego nie pływałem bez maski z rurką.


Karolina dopisuje:
Kamil kąpał się również w klapkach, bo bał się... jeżowców! 

Przez cały czas używaliśmy olejku z filtrami dla fanów zmierzu. Uratowały nam skórę :)

Na sam koniec gospodarz zrobił dla nas kolację. Rozmowa nie była łatwa bo tylko jego syn mówił dobrze po angielsku. Jakoś jednak się dogadaliśmy :>

Karolina dopisuje:
Mów za siebie! Myśmy się rozumieli doskonale...

Zostaliśmy poczęstowani Rakiją. Jest to wysokoprocentowy wyrób alkoholowy o wielu smakach, zależnie od tego z czego akurat jest zrobiony.

Karolina dopisuje:
Nasz był stworzony z jakiś okropnych ziół. To dlatego późniejsza rozmowa z Chorwatem szła mi tak gładko... 


Powrót był również emocjonujący. W Austri nagle zrobiło się bardzo ciemno i bardzo malowniczo. W trakcie wymyślaliśmy sobie straszne historie, bo czuliśmy się jak Ci ludzie w horrorach szukający hotelu. Na stacji polecili nam któryś tam zjazd (dalej jechaliśmy bez GPS). Bardzo nas uspokoiło to, że hotel nie był w klimacie Lśnienia.

Bardzo boleśnie za to pamiętam wizytę w McDonald's i wcale nie dlatego, że pani która tam pracowała nie znała angielskiego (niemieckiego z resztą też). W bardzo ciekawy sposób dowiedzieliśmy się, że jeśli kogoś zamknie się w VW Polo, to nie ma możliwości otworzenia samochodu od środka. Musi być to dosyć przerażająca sytuacja w przypadku np. pożaru.

Karolina dopisuje:
Zapomnieli o mnie i zamknęli mnie w samochodzie! Czułam się jak ten pies pozostawiony w aucie na pastwę losu! Mogłam tylko wywalić swój jęzor na wierzch, merdnąć wyimaginowanym ogonem i bezgłośnie z tęsknotą wyglądać przez szybę samochodu... Po jakimś czasie (a czas w samochodzie ma ciut dłuższy wymiar, więc minęły co najmniej dwa wieki!) przyszedł po mnie Mój Luby Umiłowany. Otworzył drzwi samochodu i pyta z wielkim zaskoczeniem:
- Ty tutaj?!
- Kamil! Przyszedłeś po mnie! Nareszcie! - podskakuję uradowana.
- Tak właściwie to przyszedłem tylko po portfel, ale skoro już tu jesteś...

To chyba na tyle, szkoda, że na pomysł spisania podróży wpadliśmy tak późno, bo teraz niewiele pamiętam, ale tak mnie więcej wyglądał wyjazd do Chorwacji.