Wracamy do domu.
Ja, Koleżanka Olka, nasze zatroskane serca i bagaże. Wszystko wraca do siebie. Jedziemy pociągiem. Trasa Wrocław- Gdynia Główna. Od pewnego czasu jeżdżę tylko klasą pierwszą, co by Głowa Rodziny mogła spać spokojnie, a pierwsza klasa zawsze brzmi spokojniej, bezpieczniej. Tym razem jedziemy klasą drugą.
Siedzimy sobie wygodnie w wagonie bezprzedziałowym, w którym to przed sobą masz następne siedzenie, a nie następnego człowieka. Cudowny wagon. Najlepszy. Rozkładamy nogi, rozkładamy stoliki, rozkładamy ciasta z cudownej wrocławskiej restauracji i każda już zajmuje się w miarę możliwości, z przerwą na kontrolę biletów- swoim życiem. Nad Nami wisi ekran. Co jakiś czas podnoszę głowę, żeby spojrzeć na owy pociągowy wynalazek, co by sprawdzić do jakiego miasta się zbliżamy i jak blisko jesteśmy domu. Śmignęła mi informacja, że w wagonie restauracyjnym typu Wars można poczęstować się sokiem/wodą/kawą. Wow, wow, wow. No, przecież nie zawaham się z tego skorzystać! Za darmo? Obudził się we mnie Janusz (bo nie Grażyna, do Grażyn nic nie mam. Jedną nawet lubię i szanuję), trzeba korzystać "póki dajom". Koleżanka-Olka delikatnie się pyta:
- Czy, aby na pewno chcesz to zrobić?
- Zrobię to! Pójdę! - a pójdę! A zapytam! Zrobię to dla świata, dla ludzkości, dla siebie, dla Olki, która tak dzielnie ogarniała te wszystkie Ubery i mapy Google i trafiała wszędzie, w każde miejsce, bez zająknięcia i wyszło z worka, że jest bardziej obeznana, że potrafi z mapą, że ma Ubera. Dla mnie woda, dla Olki sok. Idę. Pytam się przypadkowo napotkanego Pana, gdzie ten Wars, co dajom to szczodre dobrodziejstwo. Pan mnie kieruje. Uśmiecham się miło. Idę dalej. Mijam wagony przedziałowe, uśmiecham się w duchu, że nie muszę się kisić w tym małym kwadratowym pokoiku z innymi ludźmi, tylko sobie, o na fotelu a przede mną kolejny fotel i rozkładany stolik. Celebruję to przez chwilę, po czym dochodzę do restauracyjnego wagonu. Szczęśliwa, że się po drodze nie zgubiłam. Obok mnie Pan. Zamawia sok z zawiesiną marchewkową dla dziecka, albo dla siebie, nie wnikam. Uśmiecham się, bo triumf już blisko. Pani przy ladzie odwraca się teraz do mnie, pyta:
- Słucham, co dla Pani?
- Ja ten... ja widziałam na tym monitorku w przedziale, że można dostać wodę, albo sok, albo kawę w wagonie restauracyjnym, że trzeba podejść i eee... jestem. - Pani, w trakcie kiedy ja się jąkam i pocę, robi co raz większe oczy, a potem uśmiecha się pobłażliwie i przerywa mi:
- Proszę Pani, ale to nie ten pociąg i... NIE TA KLASA.
Wracam na swoje miejsce.
Uciekam najszybciej jak się da, żeby Pan od marchewkowej zawiesiny nie zapamiętał mojej twarzy, żeby potem głupio nie było kiedy się przypadkiem gdzieś w wagonie spotkamy. Myślę sobie, no co jest? Przecież na ekranie wyraźnie pisze: "2 klasa". Gdzie popełniłam błąd?
Okazało się, że monitor reklamuje najnowszej generacji, super hiper, Pendolina, a my jedziemy zwykłym Inter City. W dodatku drugą klasą!